aktualności
Gimnazjalnym piórem Michała Kłosa
dodano: 2010-10-27 14:10:53
Tekst, który publikujemy poniżej, powstał po spotkaniu uczniów Gimnazjum nr 1 w Szubinie z Jackiem Zieliniewiczem, więźniem obozów koncentracyjnych w czasie II wojny światowej.
Świadectwo
Mam nadzieję, że nigdy nie dowiem się, co oznacza w rzeczywistości słowo wojna.
Myślę, że żadne z nas nie chciałoby jej doświadczyć. Wojna niesie śmierć, zniszczenie, zło i cierpienie.
Niedawno poznałem człowieka, który tego wszystkiego doświadczył w swoim życiu.
Pan Jacek Zieliniewicz jest niesamowitym i dzielnym człowiekiem, a spotkanie z nim odmieniło moje myślenie o wojnie. Z podręcznika do nauki historii można dowiedzieć się wielu rzeczy o czasach wojennej Apokalipsy. Jednak są to suche, pozbawione emocji, osobistych przeżyć fakty, które nie potrafią w pełni oddać tego, co czuł naród polski podczas wojny.
Pan Jacek Zieliniewicz brał udział w działaniach wojennych, przeżył i teraz mi je opowiedział. Nie zrobił z siebie bohatera, a historia opowiedziana przez niego nie była pięknie ubarwiona. Bardzo zaimponowała mi jego skromność i prostota. Podziwiam jego odwagę. Usłyszałem z ust pana Zieliniewicza opowieść tak tragiczną, że trudno mi było w to wszystko uwierzyć. A jednak to co przeżył, działo się naprawdę. Choć wiele go to kosztowało, opowiedział mi swoją historię. Sądzę, że chciał nas przestrzec przed powtórzeniem tego, co wydarzyło się 1 września 1939 roku.
Pan Jacek Zieliniewicz jako młody chłopak trafił do obozu w Auschwitz. Był tam. Opowiadał ze szczegółami, które mroziły mi krew w żyłach, jak wyglądała jego niewola. Wiem, niektórzy ludzie mówią, że „krew im zmroziło”, żeby bardziej oddać dramat chwili, chociaż często ta chwila nie była tak dramatyczna, jak im się wydawało. Ja użyłem tego określenia na opisanie chwili z życia pana Jacka, która nie była dramatyczna. Była masakryczna. Tragiczna. Potworna. Bo co Wy byście czuli, gdybyście przywiezieni w nocy do obozu koncentracyjnego zauważyli stosy drewna na opał za ogrodzeniem? Czulibyście nadzieję. Namiastkę nadziei, że chociaż będziecie mogli się ogrzać. Ale co byście poczuli, gdyba rano okazało się, że rzekome stosy drewna to olbrzymie góry trupów, których Niemcy nie nadążają spalić w krematorium? No właśnie. Ja to właśnie czułem, gdy pan Jacek opowiedział mi to, co zobaczył. Tak było naprawdę. Pan Jacek, jak sam mówił, miał masę szczęścia. Niestety jego kompani nie mieli go wystarczająco. Pod pretekstem kąpieli, byli ściągani do komór gazowych. Z udawanych natrysków zamiast wody Niemcy wpuszczali śmiertelną mieszaninę. Tysiące osób zostało zamordowanych w komorach gazowych, a ich ciała zostały spalone… Wygląda to drastycznie. Ale pan Jacek musiał iść do przodu. Nie mógł zostać i tęsknić. Nie wolno mu było się poddać. Musiał dalej pracować w obozie. Jeść obrzydliwe „zupy” zrobione z… Właściwie to sam pan Jacek nie wiedział z czego. Jednego był pewien: po pewnym czasie nawet te „zupy” stały się rarytasem, który pozwalał zostać Tu. Na Ziemi. Wśród żywych. Z tego, co mówił pan Zieliniewicz, niewola w Auschwitz była niczym w porównaniu z tym, co przeżył później, przeniesiony do obozu Dautmergen. Tam to był dopiero koszmar. O ile w Auschwitz miał chociaż w baraku pryczę do spania, to w tym obozie nie było prawie nic – namioty w dolinie. W bagnie. Tam pan Jacek z kolegami pracował cały dzień tylko o porannej „herbacie” lub „kawie”. Dopiero wieczorem pozwolono wypić „zupę” i zjeść może 150 gramów chleba. Było dla mnie szokiem, gdy wyznał, że przed przyjazdem do Dautmergen ważył 70 kg, a po kilkumiesięcznym pobycie tylko nieco ponad 35 kg. Miał wówczas 17 lat. Byłem zdruzgotany. Oniemiały z wrażenia. Nie wierzyłem.
Teraz pan Zieliniewicz mieszka w Bydgoszczy, ma trochę po siedemdziesiątce i wygląda całkiem dobrze. Ma niesamowicie ujmujący głos, wyraźny choć cichy. Zapytany, jak się czuje po wykładzie, odpowiedział, że stare obrazy powróciły mu przed oczy i na pewno będzie miał problem z pójściem spać. Jednak czuł, że musi tutaj przyjechać (sam prowadził auto) i opowiedzieć nam swoją historię. Chciał nas przestrzec przed starymi błędami. Chciał uświadomić, że troska o drugiego człowieka jest najważniejsza. Jest jeszcze coś, co mnie zaskoczyło w panu Jacku. Mówił, że mimo tego, iż Niemcy wywołali II wojnę światową i tyle złego od nich doświadczył, to on im wybaczył. Nie chowa urazy w sercu. Sam ma kilku przyjaciół wśród społeczności niemieckiej, z którymi się spotyka co roku i opowiada im o wojnie. Myślę, że to jest postawa prawdziwego bohatera. Ta żywa, piękna lekcja historii była czymś niezwykłym. Bardzo mi się spodobała i jestem pewien, że na długo zagości w moim sercu. Była to bardzo miła odmiana i, choć lubię lekcje historii w szkole, chciałbym, żeby takich niecodziennych lekcji było więcej.
Michał Kłos III c
|